Kultura a wojna

Literatura i poezja

Rok 1920 to, mimo wszelkich przeciwieństw, ważny i bogaty rok w kulturze polskiej, zwłaszcza w literaturze. Wojna nie zaburzyła pracy twórczej najaktywniejszych pisarzy, choć w zdecydowanej większości nie uchylali się oni od obowiązków patriotycznych. O ich pracy na rzecz narodowej kultury zwykle dowiadujemy niejako „przy okazji”, choćby czytając „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego, dziś chyba najpowszechniej znaną powieść o wojnie z 1920.

Stefan Żeromski pracował w Wydziale Propagandy Armii Ochotniczej, a w październiku 1920 roku został członkiem Obywatelskiego Komitetu Wykonawczego Obrony Państwa. W najgorętszych dniach sierpnia wizytował też walczące pod Warszawą oddziały, a wizyta w Wyszkowie 19 sierpnia, podczas której pisarz usłyszał relację miejscowego księdza stała się kanwą klasycznego już dziś opowiadania antykomunistycznego „Na probostwie w Wyszkowie”.

W 1920 w notatnikach Stefana Żeromskiego powstawały już pierwsze zapiski, z których narodzi się „Przedwiośnie”. Ostatnia powieść mistrza Młodej Polski ukazała się dopiero w 1924, ale pierwsze opisy, które staną się scenami opowiadającymi o walce młodego Baryki na froncie antybolszewickim pisarz spisywał zapewne na gorąco, podczas wizytacji polskich oddziałów latem 1920.

Jednak literatura polska 1920 mogła nie mówić o walce zbrojnej bezpośrednio, a jednocześnie dotyczyć tej samem tematyki. „Lato leśnych ludzi”, najbardziej znana powieść Marii Rodziewiczówny, to z pozoru historia tak daleka od wojennej zawieruchy, jak to możliwe. Jednak przygodom trójki przyjaciół, spędzających lato w leśnej głuszy, znacznie bliżej do wojennych okopów niż może się wydawać. Powieść ta podsumowuje harcerskiego ducha w literaturze początku XX wieku i artystyczny sposób opisuje drogę ówczesnej młodzieży do patriotyzmu, przez podziw dla rodzimej przyrody, życie wedle skautowskich ideałów i potrzebę samodoskonalenia. Jarosław Marek Rymkiewicz nazwał powieść Rodziewiczówny „wielkim, najwspanialszym po ‘Panu Tadeuszu’, hymnem ku chwale polskości”.

Równolegle z premierami literackimi w Polsce, walką polskich pisarzy odbywała się na innych frontach wojny kulturowej. Choć nieco „spóźnionej” na Bitwę Warszawską, nie wolno nie docenić premiery książki „Beasts, Men and Gods” z końca 1920, fabularyzowanych pamiętników Ferdynanda Ossendowskiego z okresu rewolucji. Tekst ten, wydany w Polsce 1923 jako „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” stał się międzynarodowym bestsellerem i jednym z najmocniejszych głosów antykomunistycznych, jakże ważnych w niedoceniającym zagrożenia bolszewickiego świecie zachodnim. Wraz z „Leninem” oraz „Cieniem ponurego wschodu”, innymi pracami Ossendowskiego, te wspomnienia stały się też klasyką krajowej literatury antykomunistycznej, tak usilnie tępionej w bibliotekach za czasów PRLu.

Na przełomie 1919 i 1920 Joseph Conrad, czyli Józef Konrad Korzeniowski, wydaje „Ocalenie” – powieść uważaną za jedną z najlepszych w dorobku pisarza. I choć jest to opowieść o wymiarze uniwersalnym, w żaden sposób nie odciąga pisarza od spraw polskich. Conrad aktywnie angażuje się w organizację pożyczki amerykańskiego rządu dla walczącej ojczyny, a także korzysta z rozpoznawalności swojego nazwiska do przypominania o wadze zmagań z bolszewizmem (trafiając jednak oporny grunt zarówno w Wielkiej Brytanii i USA, upokorzonych klęską interwencji antybolszewickiej z 1919).

Jan Lechoń w czasie wojny polsko-bolszewickiej pracował w Biurze Prasowym Wodza Naczelnego. Warszawski skamandryta w 1920 wydaje swój dorosły debiut poetycki, „Karmazynowy poemat”. Wiersze Lechonia są pełne plastycznie oddanej wojennej grozy, skomplikowanej miłości do ojczyzny, ale też wiary w zwycięstwo tak ducha, jak i oręża młodego kraju. Jednym z wierszy jest „Polonez artyleryjski”, hymn pochwalny na cześć Ottokara Brzoza-Brzeziny, zastępcą dowódcy artylerii obrony Warszawy. Proste, ale przejmujące frazy oddawały ducha sierpniowych dni:

To artylerja nasza licha

Dziś puka od świtania.

Ani się pyta kto dziś z nami

Baterja wściekłej stali —

To major Brzoza kartaczami w moskiewskie pułki wali.

Jeśli zaś chodzi o poezję, tym razem dla młodszego odbiorcy, sceny triumfującej Warszawy na stałe weszły do elementarz wyobrażeń dzieci, wychowywanych w II Rzeczpospolitej. Artur Oppman, poeta, reaktor i legionista, Warszawiak z urodzenia i zamiłowania, w wierszu „Biała dama” wyłożył podsawy polskiej historiozofii dla młodzieży. Spiął on bowiem klęskę stolicy z 1794 i bezsilnego, przepełnionego poczuciem winy Stanisława Augusta, ze zwycięskimi żołnierzami sierpnia 1920, wracającymi do miasta, a by ogłosić prawdziwy koniec niewoli.

Jeden za drugim hufiec zbrojny,

Piechota, jazda, równym szykiem,

W mury stolicy wraca z wojny,

Z wojny zwycięskiej z bolszewikiem!

I choć wiersz ten po raz pierwszy ukazał się w zbiorze „Legendy warszawskie” z 1925, dobrze oddaje ducha świętujących zwycięstwo warszawiaków, mających poczucie wielkiej dziejowej sprawiedliwości, oddanej po ponad stu dwudziestu latach.

Kino i celebryci

Doświadczenia wolny z bolszewikami od razu zainspirowały młode polskie kino. Jeszcze w 1920 powstały filmy bezpośrednio odwołujące się do trwających wciąż konfliktów. Do kin trafiły trzy czarno-białe i nieme obrazy: „Bohaterstwo polskiego skauta” (premiera 3 XI), w reżyserii Ryszarda Bolesławskiego, „Nie damy ziemi, skąd nasz ród” (premiera 20 XI) w reżyserii Władysława Lenczewskiego oraz „Dla ciebie, Polsko” (premiera 25 IX) w reżyser Antoniego Bednarczyka. Z tej trójki tylko ostatni częściowo dotrwał do dnia dzisiejszego (ostało się około pół godziny fragmentów). Choć „Nie damy ziemi, skąd nasz ród” (znany także pod tytułami: „Męczeństwo ludu górnośląskiego” i „Krwawa walka na Górnym Śląsku”) opowiadał o walce o południową i zachodnią granicę, kontekst jego premiery był jasny: narodowa mobilizacja jest nadal niezbędna i mimo militarnego sukcesu latem, trzeba wciąż skupić się na zachowaniu jedności i wspólnej walce zarówno o pokonanie wroga, jak i zdobycie należnego uznania na świecie.

Dziś trudno nam ocenić walory artystyczne nieistniejących już filmów. Warto jednak zauważyć, że istniejące od ledwo dwóch lat państwo było w stanie wyprodukować i obejrzeć te patriotyczne obrazy, mimo setek z pozoru ważniejszych spraw, angażujących społeczeństwo.

Jeśli zaś chodzi o działalność autorytetów publicznych i celebrytów, zwłaszcza na zachodzie, ich wysiłek stanowi nieodłączną część sukcesu z 1920. Choć w powszechnej opinii sprawa polska nie odniosła należnego zwycięstwa w sercach społeczeństw zachodnich w przededniu Bitwy Warszawskiej (brak jednolitego poparcia sojuszniczych opinii publicznych dla wsparcia militarnego obozu antybolszewickiego, a przez to budzące zawód wyniki konferencji w Spa), warto pamiętać, że największe sukcesy polskiego orędownictwa zostały wywalczone już wcześniej, a rok 1920 to czas wykorzystania nagromadzonych zasobów. Mobilizacja polonii we Francji, krajach Imperium Brytyjskiego, Stanach Zjednoczonych i wielu innych państwach przyniosły wymierne korzyści sprawie narodowej, z organizacją, werbunkiem i wyposażeniem Błękitnej Armii generała Hallera. To osobista popularność Ignacego Paderewskiego, Józefa Konrada Korzeniowskiego, czy pośrednio też Mari Skłodowskiej Curie, Henryka Sienkiewicza i innych ambasadorów polskiej kultury, przełożyła się zarówno na, jeśli nie sympatię, to życzliwą neutralność społeczeństw zachodnich, jak i mobilizację polonusów na całym świecie.

Zasadzono róże

O inspirującej roli wiktorii warszawskiej w kulturze dwudziestolecia międzywojennego można napisać wiele. Warto tu zacząć od bogatej prozy, eseistyki i literatury pamiętnikarskiej bezpośrednio lub pośrednio antykomunistycznej. Autorzy tacy jak Sergiusz Piasecki, Wacław Kostek-Biernacki, czy Ferdynand Ossendowski, są powszechnie kojarzeni z nazwisk, i niestety, bardzo słabo znani z twórczości. Elementy inspirowane wojną w dorobku znanych uznanych twórców, jak choćby „Nienasycenie” Stanisława Witkiewicza, czy wspomniane „Przedwiośnie”, nie zawsze wybrzmiewają odpowiednio głośno.

Jednak najważniejszym skutkiem zwycięstwo nad bolszewizmem w kulturze II Rzeczpospolitej… była sama kultura II Rzeczpospolitej. Cudem uratowane państwo, borykające się z setkami wyzwań i problemów gospodarczych i politycznych na polu twórczości artystycznej odniosło niemożliwy do zanegowania sukces. Nie byłoby to możliwe związkowej republice, podbitej przez wojska światowej rewolucji. Każdy sukces twórcy piszącego, komponującego, czy malującego w wolnej Polsce jest na swój sposób późną salwa w wojnie cywilizacji z bolszewicką rewolucją. Dlatego najważniejszych aspektów zwycięstwa z 1920, w tym tych w kulturze, nigdy nie będziemy w stanie w pełni zrozumieć. I całe szczęście.

Kulturowe znaczenie Bitwy Warszawskiej

Wojna z bolszewikami była w polskiej propagandzie przedstawiana jako starcie cywilizacji: konflikt chrześcijańskiej, polskiej, zachodniej kultury z antykulturą: formacją pozbawioną nie tylko dobra i prawdy, ale także piękna. Trudno Polakom było myśleć inaczej, czytając o przypominającym Wandalów zachowaniu atakującej armii, dewastacja i profanacjach dokonywanych na Kresach Wschodnich i Polsce środkowej. I zgodnie z tym przeświadczeniem władze odrodzonej Polski wiedziały, że walka z Bolszewikami odbywa się nie tylko na poziomie fizycznym, dzięki karabinom i działom, ale też w płaszczyźnie niematerialnej. Pozostawiając na chwilę wymiar metafizyczny zmagań, rzućmy okiem na intelektualny i estetyczny wymiar obrony stolicy latem 1920.

Sowiecka Rosja w latach dwudziestych usilnie walczyła z opinią kulturalnej czarnej dziury. Monumentalne budowle modernistyczne (które do zunifikowania przez partię stylu socrealistycznego w latach trzydziestych uchodziły za dość oryginalne), epickie kino historyczne (z najbardziej rozpoznawalnym tytułem dekady, „Pancernikiem Potiomkinem” w reżyserii Siergieja Eisensteina z 1925), czy oryginalna poezja rosyjskiego futuryzmu (Władimir Majakowski, Aleksiej Kruczonych i inni). Działo się to jednak kilka dobrych lat po Traktacie Ryskim, raczej jako odrobienie gorzkiej lekcji. Maszyna propagandy sowieckiej, rozwinięta przede wszystkim w kinie, chciała rozpaczliwie nadrobić opinię nowoczesnych Hunów, ze z różnicowanym z resztą skutkiem. 

Ta pierwsza wojna totalna, zagrażająca nie tylko państwom, ale całemu sposobowi życia i wolności społeczeństw, była rozgrywana na wielu płaszczyznach. Wielka mobilizacja społeczeństwa polskiego, która umożliwiła obronę Warszawy, z jednej strony była możliwa, dzięki jednoczeniu narodowemu, a z drugiej: zachowaniu pokoju, niepoddaniu się panice i defetyzmowi. Walką stolicy były nie tylko „walące w Moskali kartacze majora Brzozy”, ale też spokojne życie warszawiaków, podtrzymującym funkcjonowanie wojennego zaplecza oraz pokazującym żołnierzom na froncie, ze jest o co walczyć.

Gazety w stolicy wychodził nieprzerwanie, w nakładach i szerokim wachlarzu tytułów trudnym dziś do wyobrażenia. Był to czas znacznie węższego niż dzisiaj przekazu medialnego. Nie istniały rozgłośnie radiowe (i dopiero powstaje idea utworzonego w 1923 Polskiego Towarzystwa Radiotechnicznego), o telewizji nie myśli jeszcze nikt na świecie. Tak jak w innych miastach, w obiegu informacji, ale i rozrywki, poza książkami i prasą, króluje kino pokrewne mu przedstawienia wizualne (np. fotoplastykon). Warszawa ogląda filmy w kilkunastu (niebawem już kilkudziesięciu) kinach i salach kinowych, funkcjonując w obiegu światowej kultury popularnej. Choćby w czerwcu 1920 miała miejsce premiera „Czerwonego Asa”, amerykańskiego filmu, a właściwie miniserialu przygodowego, który swoją premierę w USA miał w 1917. Seans, przy pełnym akompaniamencie grającej muzykę filmową orkiestry, odbył się na Nowym Świecie 40.

Nie zamarło życie teatralne. Mimo, że także aktorzy starali się włączać w czyn zbrojny, wspierając morale występami na linii frontu wobec żołnierzy, najważniejsze instytucje sceniczne stolicy prowadziły działalność praktycznie nieprzerwanie. Choćby 12 maja 1920 w Teatrze Reduta odbyła się premiera „Papierowego kochanka” w reżyserii Jerzego Szaniawskiego, a już 26 listopada (ta dłuższa przerwa wynika z naturalnego cyklu sezonów teatralnych) zagrano po raz pierwszy „Pomstę” według dramatu Władysława Orkana, w reżyserii Juliusza Osterwy i Mieczysława Limanowskiego.

W sierpniu 1920 odbywały się letnie igrzyska olimpijskie w Antwerpii. Na zawodach, inaugurowanych 14 VIII zabrakło polskiej reprezentacji, ale był wynik świadomej decyzji zawodników i polskiego komitetu olimpijskiego. Prawie 90% zawodników naszej reprezentacji było aktywnymi żołnierzami, i choć marszałek Piłsudski zwolnił ich na czas olimpiady ze służby, zdecydowana większość postanowiła zostać w kraju. W tej sytuacji występ reprezentacji polskiej odwołano, a na olimpijski występ Polacy musieli poczekać do 1924, kiedy to zadebiutowali w Chamonix (igrzyska zimowe) i Paryżu (igrzyska letnie). Decyzja o wycofaniu się z rywalizacji została przyjęta z szacunkiem i zrozumieniem przez inne ekipy, a sam fakt tak daleko posuniętych przygotowań do zawodów był uznawany nad Wisłą za drobne, ale ważne zwycięstwo polskiego sportu.

Walczący na pierwszej linii frontu żołnierze nie byli rzuconymi na skraj płonącego świata straceńcami. Bili się o własny kraj, normalnie funkcjonując państwo, cieszące się wolnością i względnym (jak na powojenną epokę) dobrobytem. Była to zachęta do walki równie ważna, jak uczucia patriotyczne i przekonanie o dziejowej racji. Najłatwiej bić się bowiem o normalność.

Kultura a wojna
Przewiń do góry